Czekając na coś lub na kogoś, jesteśmy poddani jeszcze jednej próbie. Jest nią rozczarowanie. Ogarnia nas ono, gdy widzimy niespełnianie się naszych oczekiwań, jakie żywiliśmy w odniesieniu do tego, na kogo czekamy. Jeszcze boleśniejsze jest rozczarowanie sobą, kiedy jakieś przedłużające się oczekiwanie pokazuje nam niezbicie, że to, co uważałem za swoją dojrzałą wiarę lub miłość, rozsypało się jak domek z kart i że to była tylko podróbka wyprodukowana przez moje myślenie życzeniowe. Jest to doświadczenie bardzo bolesne, ale też niezwykle pożyteczne. Bo jedynym lekarstwem na wiele chorób naszej duszy jest właśnie doświadczenie kruchości.

W procesie nawrócenia doświadczenie własnej nędzy jest absolutnie kluczowe. Nawrócenie nie polega bowiem na podwyższeniu moralności, tylko na doświadczeniu działania i miłości Boga żywego. Doświadczenie nędzy jest niezbędne, żeby dojść do zbawiennej konkluzji: sam już nie dam rady, sama już dłużej nie wytrzymam. Z takiej konkluzji rodzi się wołanie, które jest esencją chrześcijańskiej modlitwy, bo bardzo precyzyjnie i właściwie ustawia relację między mną a Panem Bogiem. To wołanie brzmi: „Panie, ratuj! Pomóż mi! Wyciągnij mnie z tego szamba, bo inaczej umrę! Tylko w Tobie nadzieja! Jesteś moim jedynym Zbawieniem!”. Dlatego wszystko, co mnie doprowadza do doświadczenia własnej nędzy i do konkluzji o własnej bezradności, jest w ostatecznym rozrachunku dobre, choć samo w sobie jest często złe i grzeszne. Wszystko natomiast, co prowadzi mnie do zgubnego przeświadczenia o duchowej samowystarczalności, jest diabelskie, choć często wygląda pobożnie i grzecznie.

Oczywiście poczucie własnej nędzy też może zmierzać w złym kierunku. Można bowiem wysnuć wniosek, że skoro tak nisko upadłem, to Pan Bóg już nie chce na mnie patrzeć. Stąd już tylko krok do beznadziei i rozpaczy. Ale rozpacz i nędza – jeśli ich doświadczamy – to jest wabik, na który Pana Jezusa łapiemy. Bo kiedy już nie można inaczej się modlić, to można jeszcze rozpaczą. W trzecim tygodniu brewiarza, we wtorek, modlimy się przed nieszporami hymnem, w którym nazywamy Pana Jezusa przyjacielem celników i jawnogrzesznic, a potem wołamy do Niego tak: „Jezu okaż miłosierdzie nam, potomkom tamtych ludzi, i podobnym do nich w nędzy, co przyzywa Twej litości”. Jeśli ktoś uzna własną nędzę, obojętnie jak wielka ona jest i bez względu na to, czym spowodowana, to poprzez nią przywołuje do siebie Pana Boga. Jeśli natomiast ktoś jest zadufany w sobie, to skutecznie się od Pana Boga odgradza.

Największym grzechem jest bowiem myśleć, że może być taki grzech, którego Pan Bóg mi nie odpuści. To jest właśnie grzech przeciw Duchowi Świętemu: myśleć, że może być taki grzech, którego mi Pan Bóg nie odpuści, z którym sobie nie poradzi!

Julianna z Norwich, XIV-wieczna mistyczka, powtarzała często: „Będzie dobrze!”. Pan Jezus jej się objawił i powiedział „Julianno, będzie dobrze!. Wszystko będzie dobrze i pod każdym względem!”. Więc ona, zadowolona i umocniona, wróciła z modlitwy, ale po jakimś czasie przemyślała i mówi Panu Jezusowi: „Ale jak to możliwe, że wszystko będzie dobrze, skoro przecież święta nasza wiara katolicka mówi, że jest piekło dla tych, którzy będą potępieni na wieki”. A Pan Jezus jej odpowiedział: „Julianno, ty się trzymaj mocno wiary katolickiej, ale pamiętaj: Będzie dobrze! Wszystko będzie dobrze i pod każdym względem!”. Tak, nie wierzyć w to, że Pan Bóg jest większy od mojego grzechu (jakiegokolwiek grzechu!), to jest grzech przeciw Duchowi Świętemu.

żródło: https://modlitwawdrodze.pl/niespodziewane-wcielenie